Od 2 września do 12 października, setki artystów z głośnym echem pojawiły się na deskach Teatru Stefana Żeromskiego w Kielcach z okazji trwającego i cieszącego się jak co roku niesłychaną popularnością wśród mieszkańców całego regionu Kieleckiego Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego.
To już trzeci raz, kiedy mieliśmy okazję na wyciągnięcie ręki musnąć świata metafory i emocji, zaznajomić się z jednymi z najciekawszych i zasługujących na powszechny podziw spektakli kilkunastu teatrów z całej Polski. Na kieleckich deskach gościli m.in. Danuta Stenka, Jan Englert czy Mirosław Baka, jak i mnóstwo aktorów młodego pokolenia, świeże nabytki szkół teatralnych, a do inicjatywy Teatru Żeromskiego przyłączyły się najznamienitsze krajowe placówki, takie jak warszawski Teatr Narodowy, Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego czy Nowy Teatr im. Witkacego w Słupsku. Jeden z czołowych spektakli tamtejszych twórców był sztuką zwieńczającą to 40-dniowe święto kultury i podróży do najgłębszych zakamarków ludzkich dusz – „Kupca weneckiego” w reżyserii Szymona Kaczmarka z zapartym tchem i niemałym zaskoczeniem co do formy jego sportretowania oglądała widownia zapełniona po brzegi, nietuzinkowo wykorzystana przez aktorów w miarę upływu spektaklu.
Przybijmy piątkę z ludźmi z XVI wieku
Amatorzy XVI-wiecznego dramatu, czy szekspirowskiego dorobku literackiego w ogóle, oczekując wiernego odzwierciedlenia pierwowzoru prawdopodobnie po pierwszych 20 minutach spektaklu zaczęliby już marudzić, co poniektórzy może i wstaliby z siedzeń. Na szczęście podczas mojej wizyty na widowni nie znalazł się żaden delikwent, nawet i ten, który spodziewał się nieco innego wyrazu reżyserskiej interpretacji, który byłby w stanie zaprzeczyć intensywności i świeżości nowej wersji oryginalnego dzieła Szekspira, gdyż, co tu dłużej mówić – wersja Kaczmarka i jego ekipy zwala z nóg. Co może nie niezwykle odkrywcze i niewidziane dotychczas w adaptacjach znanych dzieł, jednak niemniej angażujące i intrygujące, podczas tej dwuipółgodzinnej sztuki, nowożytną akcję przenosimy do współczesności, w której główne motywy i problematyka poruszona tak malowniczo przez Szekspira zostają przetransformowane do codzienności kilka wieków później, w której, co z przykrością stwierdzam, niektóre z wypunktowanych w fabule „Kupca” uprzedzeń krzywdzą i rosną w siłę bardziej niż w wydawałoby się, znacznie mniej światłych czasach.
Nieobeznanych w mało reprezentatywnej jednak sztuce Szekspira pokrótce wprowadzam: samą koncepcją sztuki jest ukazanie analogii bolączek z lat szekspirowskich do współczesności, w niektórych kwestiach boleśnie adekwatnej do czasowego osadzenia „Kupca weneckiego”. Na pierwszym planie czwórka mężczyzn oraz Porcja, pełna pożądania i pasji, znająca swoją wartość kobieta, o której rękę uporczywie zabiega jeden z nich. Włoski kupiec Antonio jest w stanie zrobić niemal wszystko, w tym poświęcić funt własnego ciała tylko po to, aby jego wierny przyjaciel mógł spełnić swoje marzenie, zdobywszy uznanie ukochanej. Doświadczony i sfrustrowany codziennością Żyd Schylock, któremu życie, a przede wszystkim ludzie jakich na swej drodze spotykał udowodnili czym jest czyste zło, nienawiść, ksenofobia i spluwanie w twarz przy każdej możliwej okazji. Wszystkie te postaci charakteryzuje indywidualne pojmowanie moralności, którą żonglują i handlują, nie bacząc na krzywdy wyrządzane tym najbardziej bezbronnym, pogrążonym w samotności, przytłoczeniu własnymi problemami. Schylock marzy o zemście za całe lata poniżenia i odmawiania mu posługiwania się mianem człowieka, Porcja stara się udowodnić niewierność męża, który już przy pierwszej próbie, którą poddaje go ukochana zawodzi, no i wreszcie butny i pewny swej wygranej Antonio, dla którego pieniądze i zysk są nieporównywalne do niczego innego, a empatia i miłosierdzie to pojęcia prawie jak z kosmosu.
Terroryzm nienawiści
Nowy „Kupiec wenecki” to opowieść o terroryzmie nienawiści, niedoli słabszych w starciu z zaciętością możnych, o serii niefortunnych zdarzeń, które na dosłownie 10 minut przed końcem kilkukrotnie obierają nowy kurs, przewrotnie manewrując losem głównych bohaterów to na korzyść antagonistów, to protagonistów. Postać Schylocka w oczach scenarzystów to nie jedynie przykład nietolerancji wobec odmienności wyznaniowej, ale wszelakiego innego wyjścia przed szereg: rasy, orientacji seksualnej, poglądów czy statusu majątkowego. Żyd może być w tym przypadku rozumiany jako furtka dla przedstawiciela każdej mniejszości, czującego się wśród większości nastawionych do niego obco osób jak intruz we własnym domu, robak, którego Antonio wielokrotnie odtrącał z własnej ścieżki, by zwrócić na niego uwagę tylko wtedy, gdy w grę wchodzi jego być albo nie być.
Z początku niełatwo wgryźć się w akcję, nie przeczę, skonfundować może niekonwencjonalny zabieg przeniesienia nowożytnej intrygi na XXI wiek, każąc bohaterom ubierać się jak na dzisiejsze czasy przystało, równocześnie zaciągając szekspirowskością możliwie jak najczęściej. To istna mieszanka ram czasowych – język, który słyszymy wciąż większą część czerpie z oryginalnego dramatu, jednak mimo wszystko znajdujemy się w stuprocentowej współczesności, odwiedzamy kluby, używamy smartfonów, XVI-wieczna fabuła w sposób nieoczywisty i nader wstrząsający przybliża nam problemy, na które liczni na co dzień jedynie przymykają oczy. Toż to takie małostkowe – punktować w nas jako społeczeństwie same wady, prawda? Żyda biją, niech Żyd sobie radzi. Psioczą na mniejszości? Na własne oczy nie widzę, martwić się nie muszę. Szymon Kaczmarek wyżyna z Szekspira sedno beznadziejności współczesnych międzyludzkich relacji – zawiści, zazdrości, wszechobecnego rasizmu, na pierwszym miejscu stawiając to, a raczej tego, kto biały i atrakcyjny, materialnie i fizycznie. Ta wersja „Kupca weneckiego” to jazda ani na moment nie spuszczająca z tonu, intensywne doświadczenie nowoczesnej interpretacji szekspirowskiego pierwowzoru z elementami audiotechnologii oraz wykorzystaniem publiczności. Coś, czego z oczywistego punktu widzenia nie można byłoby spodziewać się po zwykłej adaptacji, a mimo wszystko, z zaskoczeniem i niesłabnącym oczekiwaniem na więcej robi to piorunująco dobre wrażenie.
Złoci, a skromni
W sztuce mamy do czynienia głównie z młodą obsadą, jedynym bohaterem w słusznym wieku jest tutaj Antonio grany przez Krzysztofa Kluzika. Reszta postaci to uosobienia problemów i zainteresowań pokolenia dzisiejszych 25, 30-latków. Jest sensualność, powiew podstępnego wdzięku prezentowany przez Monikę Janik w roli Porcji, charyzma i doskonała świadomość ciała Wojciecha Marcinkowskiego, który Bassania kreuje na głównodowodzącego za każdym razem, gdy pojawia się dla publiczności, sceniczną osobowością kradnąc pole do popisu pozostałym kolegom. Jednak „Kupca weneckiego” w pełnej krasie nie byłoby, gdyby nie dopełnienie jego aktorskich walorów wybitną kreacją Igora Chmielnika portretującego Schyocka. Dreszcz niedowierzenia muska skórę w końcowych momentach, w których waży się los tego pragnącego jedynie ludzkiej sprawiedliwości człowieka. Spojrzenie i najmniejsze drżenie głosu mówiło więcej od wypowiadanych przez niego kwestii, wypływających z ust tak naturalnie i brzmiących równie dramatycznie, równie godnie zaufania od początku do końca. Ostatnia scena nie sprawi, że padniecie na kolana – sprawi, że po chwili przerwy na dojście do siebie wstaniecie z krzeseł, a oklaskom dla Chmielnika nie będzie końca.
„Kupiec wenecki” to precyzyjnie dopracowane podsumowanie konfliktów, jakie towarzyszą nam dzisiaj wśród skłóconych rządzących, społeczeństwie, które manipulowane przez nich coraz częściej przestaje samodzielnie myśleć, błędnie i biernie przyjmując cel na nieistniejącego, a właściwie stworzonego na potrzeby politycznej gry wroga. „Kupiec wenecki” obnaża, umacnia w twierdzeniu, która strona medalu, szlachetność i wielkoduszność, czy rasizm i podział na „nas i onych” powinna być dla nas właściwa. Spektakl nieprzewidywalny, idealny na te ciekawe czasy.